niedziela, 27 maja 2018

Przepis na błazeńskie łzy


Spotkałem go zupełnym przypadkiem, rok temu, na skwerze, w pobliżu dworca. Pozbawiona proporcji, zgarbiona sylwetka, siwiejąca broda, wzrok - uparcie, dziwacznie skupiony. Dobrze skrojona, czarna, marynarka, doskonałego angielskiego kroju, elegancki granatowy płaszcz, niedbale przerzucony przez ramię i - jak niegdyś - niepowtarzalny, odurzający kwiatowo - piżmowy zapach - znaczyły teren wokół niego niczym tarczą, pole siłowe. Wszystko, co los mu pozostawił.
(...)
Uśmiechnął się na mój widok. Poznał. Powinien był poznać.
Niegdyś, w cichości akademickiego pokoju, kolejno opróżnianymi butelkami znaczyliśmy swoje synaptyczne drogi , o brzasku - przywracaliśmy do życia rozmiękczone winem mózgownice, nad szachownicą rozwiązując równania z gambitowymi niewiadomymi. "Pantha rei" - mawiał, gdy pierwsze promienie słońca zaczynały rozdzierać zamglone tytoniem, wnętrze.
- Pantha rei, a więc jeszcze mnie pamiętasz?
- Czy pamiętam? - uścisnąłem go mocno - nie dokończyliśmy ostatniej partii.
- Wiem - wskazał miejsce na ławce - usiądźmy.
(...)
- Powinniśmy dokończyć.
- Zgoda - odparł - a może zagramy ją od początku?


...
Nieźle się tu urządziłeś - rozglądał się po pokoju.
- Wiem - wyciągnąwszy z szuflady zakurzoną szachownicę, zacząłem rozstawiać figury - szukasz tu jakiegoś dowodu na kobiecą obecność?
Skinął głową z uśmiechem.
- Nie znajdziesz.
Samotność to wygoda.
- Od zawsze ujmowała mnie twoja lojalność - rzucił. Złośliwy, jak zwykle.
- Nie pochlebiaj sobie - ułożyłem wszystkie - siadaj i graj. Twoimi białymi.
- Pion na d4... -  opuszki palców pieściły brzeg szachownicy - "A więc jestem znów na placu zabaw złamanych serc..."
- Nie przesadzaj - skoczek na f5 - minęło już trochę lat.
Odpowiedział podobnym uśmiechowi grymasem - ale tylko szachy są te same - pion na c4 - zakurzone...
- Zakurzone - powtórzyłem - zakurzone - nie zakurzone - graj! Pionek na e5.
- Biję go - znów palce muskające brzeg planszy - "Odtwarzam swoją rolę w klasycznym stylu męczennika, jestem bohaterem o wykrzywionym uśmiechu..."
- Przecież to błazenada, niepotrzebna błazenada. Stawiam skoczka na g4. 
Zamknął oczy, w oczekiwaniu na słowa,   następne posunięcie.
- Nie widziałem jej tyle lat - zaczął - wiesz?...
Jego oczy, dotąd szare, nieruchome, w jednej chwili - ożyły, w świetle stołowej lampy nabrały prawdziwie dziennego blasku.
- Co się tak naprawdę z tobą działo? - zapytałem.
- Wyjechałem, tu i owdzie zahaczając o dorywcze prace. Wiesz, przypadkowe fuchy, przypadkowe domy...
- Przypadkowe kobiety...
Skinął głową.
- Nie potrafię już inaczej - odparł.
- Szukałeś jej?
Powoli, delikatnie przesunął następną figurę. 
- Goniec na f4! "Jeszcze jedno doświadczenie, jeszcze jedna notatka we własnoręcznie napisanym pamiętniku. I zarazem jeszcze jedno emocjonalne samobójstwo..."
Chciałem, by cofnął ten ruch. Naprawdę chciałem.
- "... rytuały, którymi mam naprawić swe błędy - Epitafium dla zaprzepaszczonego marzenia, by egzorcyzmami wskrzesić niemy krzyk. Krzyk zrodzony z cierpienia..."
Wstał, podszedł do okna.
Skoczek na c6. Oczywisty, zwycięski ruch. 
Wiedział to.
- Chylisz się ku upadkowi - tylko - dlaczego?
- Mnie już nie ma - przesunął skoczka na f3 - jeszcze rok temu, gdy wreszcie ją znalazłem, sądziłem, ze będzie inaczej. 
- Znalazłeś? - Goniec na b4.
- Tak - skoczek z b na d2 - albo, to raczej ona mnie znalazła. 
- Wyrzut sumienia? 
- Nie przesadzajmy - odparł - kobiety nie miewają wyrzutów sumienia. To raczej coś na kształt czyszczenia podręcznej kartoteki, usprawiedliwienie nieobecności, podpis rodzica w dzienniczku. 
- Penitentiare te... Hetmanem na e7. Zdajesz sobie sprawę z tego, ze to prawie koniec?
Wzruszył ramionami. 
- Pionem na a3. A jakież to może mieć znaczenie
- Skoczek z g na e5 .
Stawiał bierki automatycznie, beznamiętnie, bez grymasu czy zbędnego gestu, jak gdyby wszyty w klapę marynarki komputer zawiadywał nie tylko jego mięśniami, ale i rozumem. Automat, zaprogramowany jedynie po to, by polec. Gra, sprowadzona do mechanicznego odtwarzania porażki, przypominała sceniczne błazeństwo, pozbawiony kreatywności wygłup, rozgrywany według narzuconego, sztywnego absolutnego scenariusza.
- Była ze mną w ciąży - rzucił sucho, zbijając  gońca na b4 - Kiedy się dowiedziałem, było już a późno - sama podjęła decyzję...
Nie wiedziałem o tym. Nikt nie wiedział.  Nikt nie mógł wiedzieć, on - zniknął wkrótce po wręczeniu mu wypowiedzenia, ona - wróciła do pracy po kilku tygodniach. Rzuciła się w wir nowych znajomości, romansów. 
- A ty uciekłeś? 
- Ja? - "Głupiec zbiegły z raju, spojrzy przez ramię i zapłacze, usiądzie i gryząc narcyzy będzie powtarzał "dlaczego?" - ja...przegrałem.
Skoczek na d3. Szach i mat.
- Przegrałeś.
Nie mam pojęcia co działo się z nim dalej. Niektórzy twierdzą, że to on siedział w owym samochodzie, który, kilka tygodni później z ogromna prędkością zjechał z autostrady i samobójczo wbił się w betonowy mur.  Nie wiem na pewno.  Ale chciałbym wierzyć w to, że kiedyś znów go spotkam, odzianego w firmową marynarkę, otoczonego zapachem kwiatów i piżma. 
I - że rozegram z nim kolejną z niedokończonych partii. 
Lecz, gdy, następnym razem zasiądziemy do szachownicy - zmuszę go do wygranej.  Nie z sympatii, bynajmniej. Od zawsze złośliwy był z niego facet. I często - prawdziwie nie do wytrzymania.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz