poniedziałek, 30 lipca 2018

Jak zostać Niezłomnym

Pisz o polityce, acz ostrożnie - usłyszałem wczoraj.
Proszę więc uprzejmie.
Zanim jednak przejdę do meritum - cytat przewodni.

 

Od lat dziecinnych karmili cię chłopie tą prawdą, że każdy szanujący się mężczyzna, by w pełni zasłużyć na miano samca, musi przynajmniej raz w życiu zasadzić drzewo, spłodzić syna i zbudować dom.
Co do drzewa, to zasadniczo - nie mam uwag, wszak każdy może sadzić komu, gdzie i z jakichkolwiek pobudek chce.
Dom - jak dom. Najlepiej mieć swój. Oczywiście notarialnie przyklepany. Bo jak wyrzucać to my, a nie nas. Bo dom jest dla kotów.
Co do płodzenia dzieci zaś - ja - dziękuję uprzejmie. Ty - rób co chcesz.

Pamiętaj jednak, że debilne pragnienie posiadania potomka u faceta po czterdziestce, nabierające dzięki ostatniej bodaj w jego życiu hormonalnej burzy, o wręcz psychopatologicznej mocy, z reguły prowadzi do upadku.
Na początku znajdujesz sobie młódkę, cel prosty - zapłodnienie, atawistyczne natręctwo przekazywania genów, nazwiska, cech osobniczych - bierze górę. Nie łudź się jednak - jak groźnych min nie użyłbyś, jaką dzikością nie epatowałbyś - pozostaniesz wyłącznie łupem, nie zwierzyną.
I ani się obejrzysz - a tu już wczasy rodzinne, pińcetplus, karta stałego klienta w pediatrycznych izbach przyjęć i obrzydliwie poniżające tłumaczenia paniom w pociągu, żeś nie dziadkiem, ale ojcem.
Jak to mawiają młodzi - jednym słowem - beka (nie mylić z bajką).
Znalezienie odpowiedniego damskiego inkubatora nie nastręcza zbyt wiele kłopotu - najważniejsze, byś nie trafił na wybitnego muła, albo na zdesperowaną anorgazmiczkę, Kłopot pojawia się później, kiedy, by utrzymać status quo (w rzeczywistości kruche i chybotliwe), zaczynasz iść na ustępstwa (zwane przez walniętych idealistów - walką o relacje). Owe ustępstwa wyglądają mniej więcej tak, jak zachwyt nad cudem deszczu manifestowany przez kogoś, komu korpus właśnie utopiono w szambie. Jako podstarzały amator przedłużania gatunku najczęściej nie zdajesz sobie sprawy z tego, że stajesz się częścią gry.
Cóż, każdy chce się dobrze ustawić w życiu.
Niektórzy panowie sądzą, że zainteresowawszy sobą (to podstawa) samotną matkę z dzieckiem, będą mieli już z głowy ewentualną ciążę, smród brudnych pieluch - nic bardziej mylnego. Jeśli bowiem i ty pójdziesz na gotowca, musisz się liczyć z tym, że wszelkie czynności prokreacyjne zostaną sprowadzone do minimum absolutnego a uczucia (o ile dana samica jest w ogóle zdolna do ich odczuwania) zostaną przelane na żywy skutek zbliżenia z byłym, trzeba ci też wiedzieć, że dla pewnego rodzaju gówniarzy jedyną metodą uczłowieczenia bywa kwarantanna o zaostrzonym rygorze. 
Wyrażając to najprościej - kobieta z dzieckiem nigdy nie będzie zainteresowana tobą w sposób, jaki oczekujesz - jej towarzyszem życia jest i będzie wyłącznie potomek, choćbyś stanął na głowie i udawał wazon. Zostaniesz, powoli, systematycznie, z matematyczno - sadystyczną dokładnością - wykastrowany - sprowadzony do roli żywego mema.
Cytaty z magazynów dla dam informują nas, że prawdziwy mężczyzna musi się o swoją wybrankę starać. Nie tylko starać! Prosić, błagać, ustępować - wchodzić w tyłek bez wazeliny (niestety, to przenośnia)! Musisz bowiem pamiętać o tym, że wokół was roi się od równie zdesperowanych, zachęconych urodą twojej partnerki amantów, nie wyłączając niestety niektórych twoich dotychczasowych kumpli i tzw. przyjaciół. Nie ma się co dziwić - jeśli ładne to to, to i przelecieć warto. Jeśli tego nie poczujesz a otrzeźwienie nie pociągnie za sobą najmniejszej nawet chęci ucieczki  - to wiedz, że na tym etapie będziesz już wyłącznie skompromitowanym pantoflarzem, podnóżkiem i ćwokiem, zasługującym jedynie na bycie podmiotem pokątnie rozpowiadanych żartów.
Tak, tak, mój drogi, na wszystko sobie trzeba w życiu zasłużyć.
I nawet jeśli zauważysz całą śmieszność tej sytuacji, będziesz brnął dalej. Umizgami, prezentami, ustępstwami; raz po raz dostaniesz po łbie, ale uśmiech nie zejdzie ci z twarzy - wszak to życie, które sobie wybrałeś jest twoim wymarzonym, wyśnionym.
Jasne. To raczej wysłana tanim rodzajem poczucia bezpieczeństwa trumna, w której się położysz.
A uświadamiając sobie fakt, że jesteś jedynie opcją, a nie priorytetem, będziesz się łudził, że swoją spolegliwością zasłużysz kiedyś na awans. Ba! Jaki awans? Pochwała byłaby w tej sytuacji szczytem marzeń!
Otóż, nie zasłużysz. Jakbyś się chłopie nie przenicował, odwrócił, zbałamucił i wybebeszył - nie dasz rady. Pogrążając się coraz bardziej w bezdennej, lukrowanej namalowanym w oczach szczęściem, depresji - w pewnej chwili uświadomisz sobie, żeś Niezłomnym.
Niezłomnym kretynem, którego przerosła rzeczywistość.


Niezłomnie kroczysz ku upadkowi. Niezłomnie dostajesz cięgi w imię świętego spokoju. Niezłomnie rezygnujesz ze swojego ja - zgodnie z obowiązującą wykładnią, według której ewoluujesz od totalnej patologii do niezmąconego i wyśnionego raju. Szkoda tylko, że nie twojego. A kobieta jest jak partia władzy - zawsze sobie poradzi. Nie z tobą, to z innym.




Zastanawiacie się ile w tym tekście polityki a ile życia? 
Cóż, każdy z nas jest prezydentem swojego losu.

sobota, 21 lipca 2018

Zadupie, czyli onkogeneza polskości

Muszę przyznać, że leki, stosowane w leczeniu raka, mają niesłychanie urokliwe nazwy. Podczas, gdy sam nowotwór jest zdecydowanie rodzaju męskiego - co poniekąd nie dziwi, większość specyfików mających na celu wyeliminowanie tegoż - to kobiety. Na przykład taka winkrystyna. Mam co prawda złe skojarzenia z damską końcówką tej nazwy - skojarzenia te nasilają się z każdym kolejnym włączeniem telewizorni, z której wyrzyguje swoje prostactwo chamsko - poselska właścicielka równie plugawej mordy, ale - w sumie - przecież nie jednej świni maciora na imię.
Albo taka mitomycyna. Znów dziwne konotacje - szczególnie po wysłuchaniu radiowej relacji z konfy któregoś z ministrów, albo - co gorsza premiera. Kiedyś, szczęśliwym studentem będąc, sądziłem, że mitoza jest jednym z ważniejszych warunków gatunkowego przetrwania, dziś jednak uważam, że to mitomania jest najważniejsza.
Z bleomycyną - podobnie - wystarczy posłuchać kilku notabli - nie dość, że blekoczą, to jeszcze - w trakcie ich wywodów robi się ble. A kończy się - jak w przypadku większości cytostatyków - rzyganiem.

Obserwując dzisiejszą rodzimą politykę coraz częściej zastanawiam się - co jest zdrowym polskim organizmem, a co - rakiem. Czy władza, wybrana nie przez większość, ale wycierająca sobie ową większością raz mordę, raz dupę (w przypadku akurat tej władzy - rodzaj otworu nie ma znaczenia) to carcinoma, czy też reprezentacja zdrowych tkanek narodu? Czy może protestujący w obronie (jak im się wydaje) demokracji i wartości cywilizacyjnych to fizjologia, czy może patologiczna narośl na zdrowym ciele zjednoczonego plemienia?


 Po pierwsze - władcy są dokładnie tacy, jakie jest społeczeństwo, które ich wybrało. Wieszczowa lawa. Zimna, plugawa, całkowicie pozbawiona empatii i do tego całkowicie skoncentrowana na sobie. Gardząca innością, tchórzliwa i zawistna. Mściwa. A do tego wszystkiego prymitywna i bezdennie głupia; z pomocą środków masowego przekazu, w zabawny sposób, starająca się pozować na intelektualną elitę tego kraju. Jest dokładnie taka jak przeciętny Polak - cwaniaczek, nadrabiający w towarzystwie mentalne zacofanie darciem ryja, przekonany o własnej racji w tematach, o których nie ma zielonego pojęcia. Taką oto wewnętrzną fizjonomię otrzymał w genach.
Naleciałości pozaborowe, ale i wcześniejsze, wtłoczone do genotypów i usankcjonowane przez dziesięciolecia istnienia ludowej władzy, podrasowane przez narodową pseudo religię (w tej szerokości geograficznej - prócz rodziców, nie wybiera się z reguły również wiary - ta jest narzucona z góry i to - jak okazuje się przy próbach apostazji dorosłych - nieodwołalnie) - gusła (bezsprzecznie) neurozo i psychopatogenne, mające w gruncie rzeczy jeden cel - trzymać za mordy stado bezmózgich baranów, zadowolonych z płatnej opcji naciskania guzika PRZEBACZAM WSZYSTKIE ŚWIŃSTWA, z dopiskiem IDŹ, RÓB NASTĘPNE.
Ten gatunek jest skażony, od wieków. Pod pewnymi warunkami, owe zaburzenia budowy genomu, pozwalały Tubylcom przetrwać najazdy obcych. Ale przecież dzisiejsi władcy to swojaki pod każdym względem! Nie kradną, jak cała reszta światowych polityków - im się po prostu należy! Wszystkim tutaj się należy: pińcet plus, posada plus, samochód plus, mieszkanie plus, spowiedź plus, miejsce na cmentarzu plus. W bonusie - brak społecznego ostracyzmu za podpierdolenie sąsiada do skarbówki, czy ZUS, bo to w końcu obywatelski przywilej. Jednemu się zabierze, odda się drugiemu, wszyscy mają mieć po równo, czyli gówno. A rząd - sam się wyżywi.



Po drugie, a raczej - z drugiej strony - wszyscy ci, którzy sprzeciwiają się (jak to grzecznie ktoś określił) zawłaszczaniu państwa, bronią demokracji, zasad cywilizacyjnych i tak zwanej europejskości - czy możemy nazwać ich Polakami? Skąd się urwali, pozbawieni większości charakterystycznych cech swojego gatunku? Nazwani zostali przez obóz władzy zaprzańcami, sądzę jednak, że tu zaszedł jakiś genetyczny błąd, mutacja, zamiana zasad w rybosomach. Bronią w swoim mniemaniu ważnych i absolutnie uniwersalnych wartości. A to przecież nieprawda. Jedyne, czego bronią, to rozumu. Czyli czegoś, co jest ogółowi społeczeństwa całkowicie niepotrzebne. Ludzie, zamiast zmęczyć się jakąkolwiek książką, wolą w Zakopanem polewać się szampanem - ale niedrogim, bez bukietu wonnego, zwykłym igristoje, bo tylko po takim, zmieszanym z wódką, kopie bardziej; dla takich Chopin to nazwa trunku, a Maria Skłodowska - Curie mogłaby być nawet kobietą. Im jest wszystko jedno.
Tym drugim zaś - nie jest. I to nie licuje z godnością Polaka - przeciętnego Kowalskiego, jego dumą. Kto by się przejmował niezawisłością sądów, skoro sprawiedliwość i tak musi być po naszej stronie! Kto chciałby piętnować wszechobecne złodziejstwo i kolesiostwo, skoro 500 złotych to dodatkowe 25 butelek żytniej! A tamci się przejmują. Niepotrzebnie. Szkodliwie. Nie po polsku.

Są takie leki przeciwnowotworowe, o cudnych, jubilerskich nazwach: cisplatyna, epirubicyna. Zachwycające (dotyczy zwłaszcza kobiet). Ale cóż z tego, skoro i po nich się rzyga.

In vino veritas, a w kupie siła. A skoro tak, to ex malis eligere minima oportettrzeba wybierać mniejsze zło. Czyli wyjechać.


Ostatni na dziś preparat: winorelbina. Zachęcająca nazwa. Niczym aromatyczny zapach dobrego cabernet - sauvignon, przed degustacją...
Nie, zbytnio się rozmarzyłem. Po podaniu rzeczonego leku zazwyczaj traci się smak a nierzadko i zęby.



Generalnie rzecz ujmując, chemioterapia nie sprzyja piciu alkoholu. I, wierzcie mi - dla żyjącego i leczącego się w tym kraju - jest to prawda niezwykle dramatyczna.