niedziela, 31 marca 2019

Piątka z plusem, czyli rzecz o skurwieniu.


Zaprawdę słuszną linię ma nasza władza. Ogłoszeniem premiera, nominowane w kategorii dolina krzemowa i drugi Hamburg zostały dwa duże miasta. Za przyczyną wypłat z okazji spłodzenia pierwszego dziecka, wiele par będzie mogło wreszcie godziwie - nawet po latach - uczcić swoje pierworodne. Staruszkowie przestaną być już lumpen, gdy dostaną trzynastą pensję - w sam raz, by pod koniec roku uregulować wszystkie swoje sklepowe i apteczne długi, a mieszkańcy małych miejscowości nie będą rozbijać się burżuazyjnymi wytworami zachodniej motoryzacji, ale przesiądą się, jak pan Bóg przykazał - wreszcie na państwowe pekaesy. Jesteśmy sercem Europy, mózgiem świata - a może zwyczajną dupą? Obsrywającą wszystko, co nie odpowiada ogólnie przyjętemu państwowo - narodowemu, inkrustowanemu karykaturalnym patosem, rytowi. 
Tak wielu rzeczy rozumem objąć się nie da, a tyłek wytrzyma wszystko.

Serio, to zastanawiam się, co w tym kraju można by jeszcze skurwić.
Rządzi nami banda zdemoralizowanych półgłówków, do granic śmieszności wymiotujących na prawo i lewo cnotami, moralnością i uczciwością, ćwoków, którzy najchętniej, wtargnąwszy do mojego domu, powiesili by na wszystkich ścianach krzyże, zamontowali kamery, meble pooklejali by własnymi przykazaniami, a sami - w zaciszach swoich gabinetów rżną wałki i kręcą lody bez oglądania się na opinie współplemieńców, których (błędnie skądinąd) uważają za głupszych od siebie. Szukając wroga we wszystkich i wszystkim, rozhulali na całego przemysł pogardy i nienawiści. Przoduje w tym zwłaszcza prezes - choć w przypadku ostatniej jego nagonki na gejów - na jego miejscu ugryzłbym się w język. Nie znam Żyda, który byłby antysemitą. Tu wszystko musi się zgadzać, liczba wrogów stanowić constans, bo tylko w ten sposób partia rządząca jest w stanie utrzymać jako taki elektorat. Kasa - już się skończyła.
Wczoraj usłyszałem, że w związku z likwidacją OFE, ciężko zarobione pieniądze Rodaków wpłyną na ich osobiste konta. Sprawdzam więc. Bardzo chętnie podam numer swojego rachunku - wyślę go premierowi, żeby się nie męczył chłopina i nie szukał - może go to bowiem intelektualnie przerosnąć, jak i większość obowiązków, którym próbuje biedaczyna sprostać. Nie mam otwartych lokat w banku San Escobar, więc przelew powinien dojść w możliwie krótkim czasie.
Od samego początku tzw dobrej zmiany nurtuje mnie jedno pytanie - skąd oni wzięli aż tylu kretynów. To zepsuci do granic możliwości hipokryci, zbyt durni, by móc dokonać samooceny moralnej. Może trzeba im jakoś pomóc? Masowa lobotomia odpada - pod rządami obecnego ministra ochrona zdrowia jest krańcowo niewydolna. Wysłać w kosmos w ramach programu chrystianizacji Marsa? Póki co - jest tam woda, ale obawiam się, że w krótkim czasie po ich przybyciu - (cytując klasyka) nie będzie tam już niczego. Wyrzucić ich z obiegu w trakcie nadchodzących wyborów? Nie mam przekonania, czy dzisiejsza opozycja ma jaja. Kiedy, kilka lat temu, w Sejmie świadomie przerżnięto głosowanie mające posadzić ministra sprawiedliwości na ławie oskarżonych w Trybunale Stanu - napisałem,  że będą jeszcze tego żałować. I będą. Po tegorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego przewiduję igrzyska - medialne aresztowania i z dupy wygrzebane afery, podczas, gdy przeciwnicy obecnej władzy - z podkulonymi ogonami, nadal będą czcić pochwałę etosu i rozumu. A na jesieni - wszyscy obudzimy się z rękami w nocnikach.

Skurwić można też wiele rzeczy, pozornie nie podlegających skurwieniu.
Polakom to się dzieci nie udały. Nie dość, że zepsute, przesiąknięte chorym, erotyzmem LGBT, próbują biednych księży zaciągać do łóżek, to jeszcze są tak brzydkie, że, w porównaniu z innymi krajami, ilość przebzykanych przez duszpasterzy jest znacznie mniejsza. No cóż - przecież ksiądz też ma swój gust, byle czego - nie poderwie. Oczywiście, pedofilia nie jest żadnym problemem (a już na pewno nie problemem kościoła) , największym jest za to - in vitro. Zamrażanie, czy też zabijanie gamet jest zbrodnią przeciwko ludzkości - wyobraźcie sobie bowiem ile uciechy mogłyby dostarczyć swoim przyszłym katechetom te, które urodziły by się, gdyby nie mordercze plany sług cywilizacji śmierci.
Przez ostatnie dwa tygodnie - w ramach wielkopostnego postanowienia - codziennie słuchałem katolickiego głosu w moim domu. Abstrahując od czysto religijnej strony (bo to akurat niespecjalnie mnie kręci), muszę przyznać, że takiego nasilenia kompleksów, zajadłości i zwyczajnej głupoty, dawno nie doświadczyłem. Zastanawiam się właśnie, czy wynika to bezpośrednio z internacjonalnego psychopatologicznego charakteru tej wiary, czy jest osobniczo (a raczej gatunkowo) przypisane mieszkańcom kraju nad Wisłą. Odebrawszy komunikaty, którymi obdarzyli mnie słuchacze dzwoniący do studia, doznałem wrażenia, że najpopularniejszym rodzajem wykształcenia Polaków jest niepełne podstawowe, a cechą wspólną - kompletny brak inteligencji emocjonalnej, elementarnej wiedzy o świecie i bezgraniczne buractwo. Społeczeństwo idealne. Alternatywy 4. Tylko Stanisław Anioł (patognomoniczne nazwisko) - zamiast na chór - zamiata wszystkich ogonem na mszę.

Jeśli wydaje się, że czegoś skurwić się nie da, to można.
Lekarze, pielęgniarki, nauczyciele, naukowcy i artyści na jednym, wozie jadą. Jak wiadomo - co z wozu, to i koniom lżej. Najprościej jest więc napuścić suwerena na tych, którzy latami nauki i ciężką pracą (a nie 500+ i dodatkami z opieki) udowodnili, że więcej coś znaczą. Istotnie, znaczą więcej. I im więcej dla siebie samych - tym mniej uznania u rządzących, którym wydaje się, że zawody te w istocie stanowią rodzaj służby. Gówno prawda. Służbę - to miał mój świętej pamięci Dziadek. Osobiście - wcale nie zamierzam pracować dla idei. Szpitalni kapelani, dajmy na to - dla idei pracują i - idealnie zarabiają. W wielu przypadkach - znacznie więcej ode mnie. Dostaję piany na pysku (a jak wiecie mam sporą mordę) kiedy słyszę, że nauczycielom się podwyżki nie należą. Owszem - należą się. I szacunek, co zapewne dla większej części tego niedouczonego i prymitywnego społeczeństwa jest nie do przełknięcia. Nie dziwota, jeśli ma się dwa zwoje - jeden od żarcia i chlania a drugi od srania, a na skrzyżowaniu dwóch neuronalnych dróg kilka okresowo pobudzonych komórek odpowiadających za prokreację - można nie rozumieć sensu hodowania inteligencji. Ja akurat, z drugiej strony, doskonale rozumiem sens hołubienia i głaskania przez władców tego kraju zgrai pasożytniczych ćwierćinteligentów. Po pierwsze - głaskają swoich. Po drugie - jeśli w dzień wyborów akurat nie zachleją pał i wystarczy im z zasiłku na autobus, to może zagłosują.

Skurwienie może się mnożyć, nigdy zaś dzielić.
Prócz nowej edycji Big Brothera (gdzie oni wynajdują te biologiczne osobliwości?), mamy na tapecie inną, niekończącą się opowieść. O dwóch wieżach, kopercie, znikającym księdzu i pani prokurator, która do usranej śmierci będzie utrzymywała śledztwo na etapie wstępnym. Inaczej być nie może, bo przecież jakże to tak? Kroi się też niezła telenowela z nieletnią ukraińską prostytutką w tle. Inna sprawa, że - owładnięci podejrzliwością i zaślepieni niechęcią nawet do siebie samych włodarze sami siebie nagrywają, podsłuchują, walczą między sobą, starając się przepchnąć jak najbliżej koryta. Służby specjalne, powołane do ochrony państwa - służą do wynajdywania kolejnych haków. Każdy, nawet najdrobniejszy fakt może być przydatny. A że, jak widzimy, najcnotliwsi mają za uszami najwięcej - szykuje się przed wyborami sporo niezłej zabawy. Już teraz zacząłem dietę, by - w niedługim czasie - móc bez wstydu zasiąść przed telewizorem z miską po brzegi wypełnioną kalorycznym popcornem. Znajomy historyk tłumaczył mi, że każda rewolucja pożera w końcu swoje dzieci. Cóż, takie dzieci, jaka rewolucja.

Skurwienie jest niezdrowe.
Zdecydowanie. Oto zdjęcie z Auli im.Ojca Kordeckiego na Jasnej Górze, gdzie Młodzież Wszechpolska przyjmowała w swoje szeregi nowych członków. Już rzygam.






Chałwa Wielkiej Wolsce!                                      




niedziela, 30 grudnia 2018

To nie był dobry rok.

To nie był dobry rok. Nastrojem, wbijający się poniżej poziomu jakiejkolwiek ziemskiej depresji, poprzecinany wąwozami nagłych zwrotów akcji, pustymi korytami rzek, które okazały się być jedynie fatamorganą, wytworem chorego umysłu - od początków martwych i nie płynących nawet do nikąd. To było kilkaset dni pozlepianych, niespójnych, kilka przenikających się wzajemnie inkoherentnych czasoprzestrzeni - miast uskuteczniać, zgodnych z prawami fizyki oddziaływania, pomimo nawoływań Dopplera, zza grobu - obrzydliwie, obleśnie, niczym dwa rodzaje gówna w jednym klozecie, przenikały się wzajemnie, tworząc wielokrotnego użytku czarne dziury - przejścia czasowe - pozwalające bezkarnie powtarzać wciąż te same błędy z przeszłości. Przysłowiowa ręka w nocniku lądowała wręcz nie raz, nie dwa, zaprzeczając twierdzeniu, jakoby Homo sapiens posiadał jakąkolwiek zdolność uczenia się na własnych błędach. Otóż - nie posiada, a owe błędy popełnia wciąż i za każdym razem z porównywalną lubością i całkowitym brakiem samozachowawczego instynktu.

To nie był dobry rok. Kilku przyjaciół odeszło, kilku się skurwiło. O tych drugich - nie napiszę - postanowiłem bowiem milczeć - ot taka profilaktyka wymiotów. Co do tych nieodżałowanych - muszę wspomnieć wspaniałego Druha mego Klaterka - Andrzeja Skupińskiego, który tak niedawno temu nas opuścił. Będzie mi brakować naszych długich telefonicznych rozmów, maili z tekstami piosenek, wspólnych imaginacji dotyczących koncertów, występów i kabaretowych tournee. Będę tęsknił za bajaniem, ślonskom godkom, dystansem i poczuciem humoru Tolusia, podobnie jak za starym Bytomiem, za czasami, gdy - po paru głębszych i kilkugodzinnym literackim szaleństwie - wysyłaliśmy ortodoksyjny sygnał dla świata, ze śpiewem obdarzając uryną centralny punkt Rynku mego rodzinnego miasta.

Ten rok przesączał się powoli, szumiał, zlepiał, ciągnąwszy ze sobą kaszel i ból. Tak, to dla mnie dwa symbole odchodzącego czasu - ale i dowody na nieuchronność tego, co przede mną. Nie mam zielonego pojęcia jak to wszystko się skończy. Jedyny mój plan na nadchodzący rok, to pójść zagłosować w wyborach po to, by więcej nie musieć oglądać w telewizji tych złodziejskich i debilnych pysków obecnie nam panujących. Kiedyś, kiedy uważałem ich jedynie za zabawnych i niegroźnych kretynów - pisałem na blogu co tydzień. Dziś, patrząc na to, co robią z moim krajem - najzwyczajniej się ich brzydzę, przestali być powodem, dla którego chciałbym usiąść przed klawiaturą.

Był czas, gdy pisałem też dla kobiet. Pod koniec tego roku, uważam, że to całkowita strata czasu - ani nie zostanie to nigdy odpowiednio docenione, a zawsze przecież może znaleźć się kolega, posiadający większe pióro. Na jego niekorzyść jednak działa fakt, iż, jakkolwiek nie starałby się, ilekolwiek by nie zainwestował - pióro - nigdy nie będzie wiecznym.
Czy popełniłem błędy? Oczywiście, że tak! Przekraczałem granice? Bezwzględnie, przyznaję. Czy odbijałem się od dna? Jeśli odcięcie od stryczka jest rodzajem ruchu - to i owszem. Jakiś czas temu napisany post, przeszedł bez echa - może to i dobrze, bo był w stu procentach autobiograficzny. Gdybyście naprawdę zrozumieli wówczas jego przesłanie, to dopiero byłby ubaw, niemalże na poziomie Pudelka. Na szczęście doskonale wiedziałem, że większość z Was będzie miała to w dupach - stąd moja ekspiacyjna odwaga.

Obiecuję, że w przyszłości na takie blogowe osobliwości sobie już nie pozwolę. Bo najgorsze - już za mną. Nie będzie więcej samotnych, zbrukanych cytostatycznymi wymiotami, poranków. Ani dręczącego oczekiwania na wynik komputerowej tomografii. Głupiej wiary w ludzi, uczucia, sens szukania dobrej strony patologicznych egoistów. Nadstawiania drugiego policzka. Never ever. Będzie, co ma być.



Wierzę, że będzie dobrze, bo zamiast słowa przepraszam, usłyszałem dziękuję, gdy - przy okazji kolacji dla samotnych i bezdomnych - udało mi się zgromadzić wokół jednej idei KODziarzy i PiSowców, ateistów i mohery, młodych i starych. To doprawdy cudowne doświadczenie widzieć ich wszystkich, bez kretyńskich bagaży i obciążeń. Takiego świata właśnie życzę wszystkim na nadchodzący rok.
Cytując uczestnika:
Dziękuję, że dzięki Panu człowiek może poczuć się lepszy i potrzebny.
Bądźmy lepsi i potrzebni na co dzień.

Wierzę, że będzie dobrze. Przecież musi być stół i dobre oczy nad stołem - śpiewała kiedyś Budka Suflera. Ja to mam. A, dzięki mojemu niedopatrzeniu - pod nieobecność gospodarza, KoKo nauczyła się wchodzić na meble i świeci tymi pełnymi miłości oczami od rana do samego wieczora, a w nocy - wtulona w mój grzbiet - śni szczęśliwe psie sny, zarażając mnie nimi.

Będzie dobrze, bo odzyskałem spokój. I jestem gotowy. Jest, jak to mawia nieoceniona Qrooliq Bencz - benczowsko.

Wierzę, że będzie dobrze, bo - cytując plugawego klasyka - mnie się to po prostu należy.


sobota, 10 listopada 2018

Z pamiętnika ojkofoba


Nie macie pojęcia zapewne o tym, że wczorajszy dzień był Międzynarodowym Świętem Gry Wstępnej, w sumie, to nie ma o czym gadać. Od dłuższego bowiem czasu, z sobie tylko wiadomych względów, uważam, iż najlepszą i najbardziej bezpieczną metodą przedspółkowania jest  natychmiastowe wzięcie nóg za pas. Mógłbym więc spokojnie spuścić zasłonę milczenia, rozpylić mgłę obojętności, albo po prostu przeciągle zdefekować, ale kiedy widzę i słyszę o przygotowaniach do Narodowej Fety z okazji stulecia odzyskania niepodległości przez Polskę - to czuję nadchodzące zaparcie. W moim wieku takie rzeczy się zdarzają - i mam tu na myśli zarówno awersję do umizgów pod adresem płci przeciwnej, jak i zaburzenia perystaltyki jelit.
Jak niektórzy z Was wiedzą (obejrzawszy moje, umieszczone w social mediach fotorelacje z ostatnich podróży), początek miesiąca spędziłem akurat na Ukrainie.

CZĘŚĆ PIERWSZA: DO PRZYJACIÓŁ UKRAIŃCÓW.

Jeszcze przed moim wyjazdem, od kilku znajomych przybyszów ze wschodu usłyszałem: Po co ty tam jedziesz? Tam nic ciekawego nie ma, ludzie niedobrzy, smutno, ponuro. Nie warto. Nie rozumiałem przesłania, kładąc je na karb możliwej niechęci, jaką od wielu dziesiątek lat darzą nas mieszkańcy kraju nad Dnieprem. W samolocie lecącym do Kijowa, spotkałem tamtejszego biznesmena, który wracał właśnie ze swoim synem z Polski. Chciałem mu pokazać wasze miasta - oznajmił. - U nas nic nie ma do oglądania, w jednym Gdańsku jest ciekawiej niż w całej tej Ukrainie.
Kiedy dotarłem na miejsce, chcąc zweryfikować to, co wcześniej usłyszałem - postanowiłem przeprowadzić sondę, wśród napotkanych Tambylców. Wyniki mnie przeraziły.
Za co - zwracam się do moich ukraińskich przyjaciół i znajomych - za co Wy tak nie lubicie swojego kraju? Rozumiem, że żyje się tu trudno, płace są dramatycznie niskie, to i czasem pracować się nie chce. Widzę, że cwaniactwo i korupcja sięga już (dosłownie) bruku Waszych ulic a niesprawiedliwość i nierówność społeczna mają się wspaniale. Ale przecież nie jest to winą Waszej (!), wywalczonej przez pokolenia, niepodległości. Sądzicie, że gdyby zjedli Was najeźdźcy, zacząłby panować mir, Ordnung, lub - co gorsza - tak zwany sarmacki porządek, było by Wam lżej? Przykre jest to, że do używania ojczystego języka muszą namawiać tu i ówdzie rozwieszone plakaty, reklamujące posługiwanie się ukraińskim, podczas gdy pani z kiosku, zapytana o sens rodzimej państwowości, stwierdza, że jej to wszystko jedno. Jak wszystko jedno?!
Tyle Kijów, im dalej w kierunku Rosji, tym jest gorzej. Inaczej - na zachodzie kraju, tu tożsamość narodowa jest immanentną częścią codziennego funkcjonowania obywateli. Przepaść między nimi, a mieszkańcami wschodnich rubieży jest ogromna. To wynik geopolitycznych przetasowań, bliskości świata zachodniego, mniejszej tęsknoty za starszą Siostrą -  Związkiem Radzieckim. Nie faszyzm, czy nacjonalizm - jak niektórzy chcieliby widzieć, ale brak tumiwisizmu i zaczyn świetnego obywatelskiego społeczeństwa, w którym (niestety) jest miejsce dla wszelkich skrajności.

Walka o rząd dusz na Ukrainie trwa. I bardzo dobrze. Mam nadzieję, że się to dobrze skończy


CZĘŚĆ DRUGA: POŻAR W BURDELU.

Polacy też nie lubią swojej Ojczyzny, z tym, że - na swój sposób. Mając gęby pełne narodowych i patriotycznych haseł - nienawidzą siebie wzajemnie.
Innym słowem, niż ojkofobia nie da się zdefiniować całego tego cyrku z obchodami państwowego święta. Dwieście baniek poszło się bujać po to, by szanowni włodarze najpierw zrezygnowali z uczestnictwa w marszu, któremu sam patronowali, potem zapraszali na marsz, którego nie ma, by na końcu, wysyłając do Warszawy czołgi i transportery opancerzone - zniechęcić do świętowania uprzednio zachęconych. Niezły bajzel. To przykre, że jako płacący podatki w tym kraju, w dniu narodowego święta, będę bał się wyjść z domu, bo akurat jakiemuś neandertalczykowi może nie spodobać się moja cera, a - zabarykadowawszy się na poddaszu - podjadając kiełbasę wiejską kijowską i delektując się kawiorem z bieługi (z kielichem zmrożonej Kozackiej Rady rzecz jasna) - prześledzę wojnę polsko - polską na ulicach stolicy. Mojej stolicy. Bez żalu, że mnie tam nie ma.
Totalna amatorszczyzna organizatorów, śmiech i drwiny na całym świecie - oto jak wygląda przygotowanie obchodów Rocznicy Odzyskania Niepodległości. Dodajmy to tego megalomanię i patologiczną skłonność do kłamstw przedstawicieli władz, towarzystwo troglodytów - amatorów białej Europy spod znaku celtyckiego krzyża i falangi, krzyki niektórych prominentów przy korycie, że ateistów należałoby wysłać na Madagaskar, że kto nie z nami - ten przeciw nam, że zaprzańcy, element animalny, zdrajcy i tym podobni mogą co prawda świętować, ale po obchodach - wszystko wróci do starego porządku, stado debili, wycierających sobie gęby moim krajem, próbujących udowodnić, że Polska jest bardziej mojsza niż twojsza itd. Patologia.
Nie, dziękuję.

Przy okazji (za Wikipedią) podaję definicję wielkiej polskiej białej rasy: jest to rasa świni domowej, która ukształtowała się w wyniku wieloletniej hodowli i krzyżówki dwóch gatunków tego zwierzęcia.

Ktoś, kto nie zna historii Rzeczypospolitej, obserwując przygotowania do rocznicy odzyskania przez Nią niepodległości, doskonale poznaje przyczyny jej utraty.
A co do gry wstępnej - cytując klasyka - nieważne jak się zaczyna, ale jak kończy - obawiam się, że w tym wypadku motto: finis coronat opus, nie będzie proroctwem sukcesu. Dobrze, że dwunasty listopada to w tym roku dzień wolny od pracy - będzie kiedy leczyć kaca.
Kaca każdego typu.


sobota, 29 września 2018

La Folie methodique, czyli rzecz dla niewierzących.

Część pierwsza, prolog.

Największym wrogiem wiedzy nie jest ignorancja, tylko iluzja wiedzy. 
Stephen Hawking


Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo. Oczywiście. Sto procent cukru w cukrze, masła w maśle a jaja - to prosto od krowy. Na początku to Słońce było bogiem - całkiem niegroźnie i logicznie - wszak widoczne, odczuwalne, choć nienamacalne ciało niebieskie - stanowiło punkt wyjścia wszelkich ludzkich wierzeń. Pozornie nieskomplikowane, nie dawało też (poza może zaćmieniami) powodów do manipulacji i nadinterpretacji. Niestety - na dłuższą metę nie dało się na nim zarobić.
Zinstytucjonalizowaną religię wymyślił ktoś naprawdę cwany. Na ludzkim lęku przed śmiercią od wieków można było nieźle się obłowić, jak wiadomo - pieniądze nie śmierdzą - co najwyżej niedomyci osobnicy - zatem za początek wszystkiego obrano wodę - symbol oczyszczenia i zmycia wszelakich win. Mistrzowie - doszli do perfekcji - wyimaginowawszy sobie teorię grzechu pierworodnego - poczęli dezaktywować owego poprzez ablucję. Nie ma się co śmiać - teoria chrztu ma głęboki higieniczny sens. I nie tylko. Niczego nie świadomego noworodka wiąże często na całe życie z pewnym systemem wartości, podporządkowując młodego, nie przeczuwającego niebezpieczeństwa, człowieka, z konkretną instytucją. Rzecz jasna, mniej to traumatyczne, niż na ten przykład obrzezanie, czy stomatologiczne rytuały afrykańskich plemion (chociaż tyle) ale i tak w większości przypadków blokuje to osobniczy intelektualny rozwój, przynajmniej do czasu uzyskania pełnoletności. Całkiem logicznie wytłumaczalny jest fakt, czemu w przypadku bodaj wszystkich religii świata, nauczanie ich rozpoczyna się we wczesnych latach dziecięcych - jeśli ktokolwiek dorosłemu, z czystym, niesplamionym jakąkolwiek magią umysłem, zacząłby wciskać kit o ostatecznym sądzie, kiedy kogoś o otwartych, żądnych ogarnięcia otaczającego świata oczach, zaczęliby nauczać o musowej śmierci za wiarę w wojnie z niewiernymi, albo konieczności dozgonnego odczuwania poczucia winy z powodu zamordowania dwa tysiące lat temu pewnego faceta - zapewne ten ktoś popukałby się znacząco w czoło. A gówniarzowi można sprzedać każdą historię, odpowiednio okrasić. Skazić go. Zniewolić.
Naturalna ludzka skłonność do wiary w nadprzyrodzoność, podlega dokładnie takim samym prawom natury, jak wolna wola - przez niektórych uważana za daną nam z góry, a będąca w rzeczywistości wynikiem wspaniałego (i nie mającego w sobie żadnego cudownego pierwiastka) rozwoju kory mózgowej gatunku Homo sapiens. Myślenie abstrakcyjne jest bowiem wynikiem wykształcenia się odpowiednich neuronalnych połączeń, nie zaś - bożego dopustu.
Lęk przed śmiercią, jako końca wszystkiego, od pokoleń był wykorzystywany przez co sprytniejszych do manipulacji tłuszczą, a jeśli przy tym dało się zarobić - sytuacja stawała się wprost idealna. I tak właśnie powstały społeczeństwa doktrynalne - masa podporządkowanych owiec, cudownie zmanipulowanych, posłusznie pracujących na to, by religijni dostojnicy wszelkich maści wyznań opływali w dostatek. Z czasem, nie sam pieniądz stał się ich celem, tylko coś o wiele wartościowszego. Władza.

Część druga.

Przez osiemnaście wieków płynie rzeka krwi, a na jej brzegach mieszka chrześcijaństwo.
Ludwig Boerne

Jeśli ktoś sądzi, że instytucja, która w swojej historii wymordowała więcej istnień ludzkich, niż agnostyczni i ateistyczni dyktatorzy razem wzięci, będzie się publicznie kajać, czy też zaprezentuje (tak lansowany przez nią) rachunek sumienia, to może spokojnie wziąć w dłoń młotek i walnąć się z całej siły w czoło. Czy ktokolwiek widział, by cosa nostra sama siebie osądziła, a ogłosiwszy wyrok - pozamykała swoich członków w pierdlach? Na tym właśnie polega podobieństwo wszelkich sekt do zwyczajnej mafii. Ciągłość biznesu jest tu kwestią najważniejszą, a co bardziej empatyczne jednostki - czy nazywa się to klątwa, czy fatwa - zostają zwyczajnie zaszczute. Syndrom oblężonej twierdzy to charakterystyczna dla wszystkich przestępczych środowisk cecha.
A oto kilka przykładów bełkotu, broniących swojego status quo, przedstawicieli instytucjonalnych katolików:

Jedyna droga do posklejania tego wszystkiego to nawrócenie do Chrystusa (...).
(J.Chyła)
Czyli posłuszeństwo. Wzruszające. Rozumiem, że jako nienawrócony, jestem niepełnowartościowym uczestnikiem publicznej debaty. Brawo!

Twarz katolickiej duchowości jest zawsze taka sama. To Twarz Ukrzyżowanego, którego umieściliśmy na Golgocie wszyscy, w tym pan i ja.
(D. Wachowiak)
To dopiero intelektualna perełka. Przepraszam, ale ja nikogo nigdzie nie umieszczałem.

Jak nie będzie katolicyzmu, to ateizm nie wypełni tej pustki, tylko inna, groźna nawet dla niewierzących - religia.
(ten sam autor)
Każda religia jest groźna. A jak w mojej dzielnicy rozpleni się gang z sąsiedniego miasta, to - zgadzam się tu wyjątkowo - sytuacja nadal będzie beznadziejna.

Najlepsi są jednak tak zwani świeccy praktykujący. Nie mam pojęcia, co oni praktykują, ale obawiam się, że to coś nie do końca jest zdrowe.

Nasze motywacje są pozytywne: jesteśmy narodem katolickim, rozwijamy katolicką kulturę i zbudujemy katolickie państwo.
(K.Bosak)
Cudownie, wreszcie coś pozytywnego. Będę mógł jeździć katolickim pociągiem, korzystać z katolickiego miejskiego wychodka, w sklepie kupię katolickie dżinsy, a każda kolejna półka w mojej lodówce będzie bardziej katolicka od poprzedniej.

(...) kościół pozostał jedyną przeszkodą dla ludzi rządzących światem w przeobrażeniu nas wszystkich w bezkształtną masę jednostek pozbawionych osobowości.
(K. Karoń)
Normalny horror. Historia uczy, że na przestrzeni wieków chrześcijaństwo i władza (poza może okresem, gdy wyznawcy Chrystusa zabawiali Rzymian w cyrkach) całkiem zgrabnie ze sobą współpracowały - raz jedna, raz druga strona właziła sobie wzajem tam gdzie wzrok nie sięga. Jednak z dwojga złego - wolałbym nie posiadać osobowości, niż odczuwać skutki jej zaburzenia.

Obrzucanie błotem katolików w Polsce, w której miliony pielgrzymują do Kalwarii i na Jasną Górę (...) jest atakiem na naród. 
(M. Paczuska)
A czy ja komuś zabraniam pielgrzymować? Chodzi mi wyłącznie o to, by ewentualnie pielgrzymujący, zostawili to dla siebie. Mnie takie podniety nie ekscytują. Poza tym - nie obrzucam błotem wierzących - znam wielu przyzwoitych, to w sumie nie ich wina, że mentalnie skończyli tam, gdzie są - tak zostali wychowani (w niektórych przypadkach nawet wytresowani) i tyle. Psychoterapeuci też chcą zarabiać. I to właśnie zdanie rozpoczyna:

Część trzecią.

Większość problemów osób po 40- tce ma charakter religijny a nie psychologiczny.
C.G. Jung

Nie, nie pójdę na Kler. Mało mnie interesuje intymne życie kolesi w sukienkach. Zabawne dla mnie są zarówno protesty przeciwko wyświetlaniu tego filmu, jak i wszelkie akcje poparcia. Zwolennicy tego dzieła zachowują się dokładnie tak, jak ich adwersarze. A żaden Kler niczego w tym kraju nie zmieni. Hipokryta będzie hipokrytą, pijak - pijakiem a dziwka - wiadomo. Jedynie pedofil - jakkolwiek by na niego nie spojrzeć - zawsze będzie przestępcą - bez względu na to, czy nosi koloratkę, czy nie.
Nie mam ochoty układać życia księżom, ani ich pouczać - i dokładnie tego samego żądam od nich, nie ingeruję w ich życie, nie oceniam, życzyłbym sobie zatem, by od mojego - trzymali się z daleka, zwłaszcza, że ich wyimaginowane do tego prawo jest przeze mnie nieuznawane i stanowi przecudną kanwę moich prywatnych drwin.
Swoją drogą, to dość ciekawe, że wszelkie religie w swoim fundamentalizmie, zaglądają ludziom pod kołdry, do majtek i w inne, mniej lub bardziej ciekawe rejony. Wykształcenie neuroz i (nie tylko) seksualnych zahamowań jest bowiem podstawowym budulcem do tworzenia wszelkich zależności (by nie napisać - uzależnień), definiowanie zwyczajnych, społecznie uwarunkowanych norm zachowania i współżycia jako boskich, nadprzyrodzonych nakazów to robienie ludziom krzywdy. Ale o tym - następnym razem.

Część czwarta, epilog.

Kiedyś słońce było bogiem. I komu to przeszkadzało?


piątek, 21 września 2018

Debilowo

Swego czasu Mistrz Antoni Marianowicz, był uprzejmy napomnieć współczesnych, iż ci, którzy twierdzą, że nie da się pomylić plawego z rewem - protą andlony. W swej istocie genialna to myśl, sięgająca swym znaczeniem w zapadłe, zapomniane już czeluście ludzkiej świadomości i zakamarki historii powszechnej. Oczywiście, że da się pomylić. Bo skoro białe jest czarne i na odwyrtkę (jak mawiała moja Babcia), wszelkie kolejności i pryncypia nie mają najmniejszego nawet znaczenia. Jak to brzmi zasada koherencji kwantowej: kiedy wkładasz skarpetkę na lewą nogę, druga skarpetka automatycznie staje się prawą, niezależnie od odległości między nimi, co implikuje, niepodlegającą żadnej dyskusji, nieoznaczoność - symbol dzisiejszej Polski.
Ową nieoznaczoność, w pryncypialnym wydaniu, miałem okazję poczuć w trakcie wysłuchiwania przemówienia Naczelnika Wszystkich Naczelników. Abstrahując od treści, co do której się nie wypowiem, albowiem zupełnie jej nie pojąłem, muszę przyznać, że w przypadku Capo di tutti Capi, zasada koherencji sprawdza się znakomicie - w odniesieniu do fonii i wizji - albowiem, z powodu specyficzności fizjonomii mówcy - jako słuchacz - nie byłem w stanie dociec, czy wydaje on z siebie warczenie, czy też pierdzenie. W rzeczy samej - jak się tak człowiekowi przypatrzeć, to pasuje z każdej strony. Zresztą - i tak nie mówił do mnie, nie spełniam przecież warunku poziomu inteligencji jego wyznawców. A nawet gdyby, to średnio rozgarnięty orangutan (IQ podsekretarza stanu) zauważy, że tak naprawdę ten samotny skuweciały starzec mówi już tylko do siebie. Gauleiterzy, ministranci i pośledni, czuwający przy korycie czekają w cuglach na bój ostatni cmentarny, gotują się na rozdrapanie resztek przywilejów i władzy, jakie pozostaną po odejściu Wodza.

Polityka to ciężki i niebezpieczny kawałek chleba. Na ten przykład, w roku 1672, rozwścieczeni Holendrzy zabili i zjedli swojego premiera. Kroniki, niestety, nie podają, na jaki sposób przyrządzono owego jegomościa. Szkoda. Dziś natomiast, jeżeli: kolejne pińcet na starców, po stówie na papugę, dwieście na psa, i trzysta na kota (wiadomo, Felis catus stanowi w Najjaśniejszej dobro szczególne, z wiadomych względów) - przed wyborami się nie ziszczą, to dzika tłuszcza może zrobić Panu Premierowi niezłe kuku. Jak się bowiem rzuca kiełbasę w tłum, trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że małe posiłki wzmagają apetyt. Nie piszę, że syn swojego ojca (flaszka temu, kto mądrze udowodni który z nich jest większym obciachem) zostanie uroczyście skonsumowany (choć specjalistów od spożywania ciała i krwi w Narodzie nie brakuje), ale gdyby któremuś z przedstawicieli Suwerena przyszła do głowy taka myśl - radzę uważać. Robaczycę przewodu pokarmowego trudno jest wyleczyć.

Podobno najdoskonalszym sposobem pozbycia się durniów z  (jak to dziś się określa) przestrzeni publicznej jest głosowanie. Życzę powodzenia. Jeśli ktokolwiek sądziłby, że w najbliższym czasie, bez rewolty, buntu i strajku, dojdzie w sposób demokratyczny do zmiany władzy, to polecam mu mojego, trzeciego z rzędu terapeutę (tego, co się jeszcze powiesić nie zdążył). Na wysłanie tej bandy prymitywnych nieuków w kosmos - też specjalnych szans nie ma, wszak Minister Edukacji zmienił w kanonie nauczania astronomię na teologię.
W ogóle, to nasi decydenci mają dziwaczne ciągoty do promowania rzeczy, które nie istnieją: wiary w nadprzyrodzone siły, potężnej armii, wiodącej roli Polski w świecie, powagi urzędów, praworządności i wolności światopoglądowej. Do tego jeszcze dochodzi wyimaginowana Unia Europejska, na ich szczęście waluta Euro jest nadal prawdziwa. Pieniądze nie śmierdzą, a rozum nie swędzi - idealna konstrukcja.




Parę dni temu gruchnęła wieść, że obecna Głowa Państwa, swoją elekcję zawdzięcza działalności tak zwanych botów. Przypomnę, że są to komputerowe programy, wykonujące pewne czynności w zastępstwie człowieka, udające zachowanie Homo sapiens ale nie posiadające własnych mózgów. Nie dziwi mnie ich rola w wyborczej kampanii akurat tego kandydata - istoty pozbawione inteligencji (a zwłaszcza takie, których fizycznie nie ma) zwyczajnie popierają swojaka. Po niedawnej wizycie prezydenckiej pary w USA śmiem twierdzić, że cokolwiek nie wydarzyłoby się w przyszłości na płaszczyźnie rodzimej dyplomacji - już zawsze będzie to zabawne.

(Nie powinienem tyle pisać, bo mnie pacjenci zbojkotują.)

Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę z tego, że jesteśmy w stanie wojny z Niemcami, nie mam pojęcia, dlaczego Rosja nas jeszcze nie zaatakowała. Kiedy usłyszałem o tym z ust prominentnego pupila obecnej władzy - niejakiego doktora (sic!), nazwiska nie wspomnę - wielbiciela kotów i człowieka skazanego przez własną facjatę na co najwyżej przytułek z szerokim dostępem do neuroleptyków - woda we mnie zawrzała (z drugiej strony jednak, nasunęło się pytanie, że skoro tak, to dlaczego Naczelnik, zgodnie z tradycją, nie uciekł jeszcze do Rumunii). Co z tego, że to konflikt całkowicie wyimaginowany, wystarczy, że zgodny z doktryną najwyższych władz partyjno - państwowych. I - z definicji należy w niego wierzyć, bo wiara - cuda czyni, dolę jednostki, w imię wyższej konieczności, wiąże z niedolą ogółu. Albo odwrotnie, jak kto woli.

Oni już nie są zabawni, są żałośni. Najważniejsze pytanie tego roku brzmi - skąd wytrzasnęli na raz aż tylu kretynów. Gdybym nie miał dostępu do odbioru programów publicznej telewizji, nigdy nie uwierzyłbym w to, że między Bugiem a Odrą żyje aż tylu bez i półmózgów, mentalnych apoplektyków i zwyczajnych ćwoków. I również w to, że bycie debilem stało się podstawowym elementem społecznego awansu, sposobem na publiczne funkcjonowanie i powodem do dumy. Nie zjedzą nas jednak ani kruki, czy wrony, nie rozszarpią dzikie, żądne krwi (cytat z intelektualnego muła) lablarory, nie nadciągnie żadna hatakumba (!), przełom, czy kolejne zabory. Sami się zeżrą nawzajem, a kto mądrzejszy - ucieknie.
Aktualnie (i, jak podejrzewam - do usranej śmierci) rządzącym serdecznie radzę, by w przyszłości, zamiast w pysze udowadniać publice swój kretynizm z pomocą swoistego testu Ravena, zastąpili go quizem Turinga. Mniejszy blamaż. A i zamiana Lotu nad kukułczym gniazdem na Łowcę Androidów - znacznie bezpieczniejsza

piątek, 14 września 2018

Kołczing, czyli facet, który naprawdę nienawidzi kobiet



Wszystko będzie dobrze. Czeka Cię jeszcze wiele pięknych i wyjątkowych chwil. Nie będzie łatwo, bo życie rzuci Ci pod nogi kolejne przeszkody (...). jednak poradzisz sobie. Zawsze to robisz. Mimo wszystkich przeciwności i kłopotów. (...) I choć inni na Twoim miejscu mogli by się poddać to Ty tego nie zrobisz.*
Od jakiegoś czasu powtarzam, że najbardziej wartościowymi witrynami w sieci są strony porno. Tam przynajmniej - pierdolenie jest sztuką dla sztuki. Jednak, podczas moich netowych eksploracji, coraz częściej zdarza mi się znajdować teksty, maksymalnie przerabiające ludzkie mózgi na płynną papkę, ba, znajduję w tym cały przemysł, mający zapewne na celu urabianie człowieczych dusz. Pod warunkiem, że człowiek duszę posiada. Nie mam zielonego pojęcia, kto wypisuje takie bzdury, niektórzy nazywają ich trenerami lub kołczami, choć, jak sądzę z coachingiem niewiele to ma wspólnego.
Cudownie jest przeczytać jaki to jestem niepośledni, jaki wspaniały i niepowtarzalny. No, może niepowtarzalny i owszem - świat nie dałby sobie rady mając na podorędziu mnie i - dajmy na to - mojego osobistego klona, nie, to - za wiele. A jednak przekonywanie mnie o mojej genialności, stawianie mnie na przeciw złego, niszczycielskiego świata - to - oględnie rzecz ujmując - niejakie nadużycie. By nie napisać - głupota. Wychodzi bowiem na to, że jeśli spieprzę coś w swoim życiu - winny będzie - no właśnie, kto, co (mianownik!)? Planeta Ziemia? Ogół ludzkiego gatunku? A może prawa fizyki? Wyrabianie typowej dla alkoholików postawy pod tytułem: piję bo zupa jest za słona, teściowa za brzydka a sąsiadka nie daje - jest słabe. Uzależnienie się od afirmacji, podobnie jak w przypadku wódki doprowadza z reguły do znacznych ubytków w rozumie. Ja wiem, że być może cudownie jest, w chwilę po przebudzeniu a kilka minut przed porannym goleniem, walnąć sobie do lustra samopochwalną mówkę, mam jednak wrażenie, że patrząc na swoje rozanielone (zapewne) odbicie, najpierwej pomyślałbym o dobrym psychiatrze, a dopiero później zacząłbym roztrząsać swoje boskie przymioty. Skończyło by się pewnie pawiem, do umywalki, o ile zdążyłbym doczołgać się do niej przed ostatecznym przesileniem.
(...) płomień jest w Tobie i wiesz co należy zrobić, żeby na nowo zaczął rozgrzewać swoje życie. I choć czekają Cię trudne decyzje to zdajesz sobie sprawę, że musisz zrobić krok do przodu (...).
Kto im to pisze? I dla kogo? Gdybym w najgorszym momencie ciężkiej depresji usłyszał coś takiego, niechybnie zrobiłbym krok do przodu. Ze skraju dachu, w dół. Czasem i owszem, zdarza mi się czuć w sobie płomień - wówczas biorę Aspirynę i - wszystko wraca do normy po trzech kwadransach. Mam gdzieś z tyłu głowy (pomiędzy zwojem odpowiedzialnym za sranie a tym - zawiadującym jedzeniem) ciąg neuronów, w których od wielu lat krąży uświadomiona na szczęście niechęć do osób próbujących ułożyć mi życie, mechanizm uruchamia się natychmiast po tym, jak wyczuję pismo nosem. Jak się zapewne domyślacie - jest to mechanizm ucieczkowy. Już parę razy uchronił mój opasły tyłek przed zagrażającym mu skopaniem.



Niech wszyscy ludzie, którzy nigdy nie zasługiwali na to, by być w Twoim życiu raz na zawsze zrozumieją, że nie ma w nim dłużej dla nich miejsca.
Tak. Skądś znam taką gadkę. Brakuje tu jeszcze wzmianki o czerwonym dywanie, orkiestrze, bukiecie kwiatów, klęczniku (niepotrzebne - skreślić). Jak u dziecka, które, kiedy zamknie oczy, jest przekonane o tym, że stało się niewidoczne dla innych. Brnąc w tą bzdurę dalej - powinienem unikać tych, którzy źle o mnie myślą - jest to trudne do zrealizowania - trudne dlatego choćby, że: po pierwsze - mało mnie to obchodzi kto i co o mnie myśli (skracając: mam to w dupie), po drugie zaś - z racji wykonywanego zawodu, muszę od czasu do czasu widywać paru skurwysynów. Ale to ja ich nie lubię, więc to poniekąd mój problem (na marginesie - problem, z którym wcale nie mam ochoty sobie radzić, lubię bowiem czasem kogoś nie lubić), ich zaś zdanie na mój temat dynda mi pododwłokowo.
Później będzie już dobrze. Poczujesz najpiękniejsze uczucie na tej planecie - spokój. Koniec łez, smutków, zmartwień i rozczarowań.
A to już brzmi jak kazanie przed egzekucją. Z całym szacunkiem dla skazańca.
Powyższe cytaty pochodzą z przedmowy do książki, napisanej dla kobiet... przez mężczyznę. Głupsze to, niż mądrości Paulo Coelho, ale potwierdza starą, jak sztuka uwodzenia prawdę, że paniom należy mówić jedynie to, co same chciałyby usłyszeć. Autor Czarownicy z Portobello czyni to w dość elegancki (nie zaprzeczam) sposób, mózgowiec, który był uprzejmy wypocić (lub wytrysnąć - jak kto woli) przytoczone tu fragmenty, swoim pseudo - coachingowym pieprzeniem ogarnia temat w sposób chamski, wulgarny, a więc nazbyt czytelny, przypominając nachalnego fircyka, który wszelkimi dostępnymi sposobami stara się zbliżyć do łownej zwierzyny. Ot, taki utajony seksizm. Intelektualny weganizm. Innymi słowy – mam wrażenie, że koleś naprawdę uwierzył w to, że przeciętna kobieta jest od niego zwyczajnie głupsza, poklepuje więc ją po ramieniu, w strachu, by przypadkiem nie pomyślała, że równie precyzyjnie mógłby załadować jej raza w pośladek.
Cóż, dobry bajer nie jest zły a cel uświęca środki. 


Można czasem nie lubić kobiet - rozumiem to doskonale. Ale nie wolno nimi gardzić.
Trzeba umieć docenić przeciwnika.  Ten facet - tego nie potrafi.



*Zacytowane fragmenty pochodzą ze wstępu autorstwa Rafała Wicijowskiego do książki p.t. Oczami mężczyzny: Kobiety

niedziela, 9 września 2018

Niepełnosprytni



Do gabinetu niemłodego już, ale wciąż trzymającego formę lekarza - któregoś dna - wszedł, a raczej - wepchnął się wraz z drzwiami (łaskawie zatrzymując w miejscu futryny) pewien jegomość lat około pięćdziesiąt, niechlujnej fizjonomii i przystrojenia i - zamachnąwszy mi przed twarzą świstkiem papieru odzianym w celofanową otulinę - zażądał natychmiastowego przyjęcia. Jako, że rano było, a poczekalnia pękała w szwach (a może raczej drżała w posadach), dudniła z powodu tłoku zakatarzonych Tubylców, przezornie wyjrzałem zza rantu, wyszukując wzrokiem natychmiast potrzebujących pomocy biedaków. I oto, na ławce, pod moim pokojem, zauważyłem siedzącą starowinę, stałą mą pacjentkę, o dwóch laskach i dwojgu, zupełnie już nieprzydatnych dolnych kończynach, za to z wiecznie przyspawanym do twarzy łagodnym uśmiechem, jakiego większość młodzików mogłaby jej pozazdrościć, kobieta owa, wraz z genetycznie uwarunkowanym uwiądem, odziedziczyła po przodkach cudowny pęd do życia, ciepło i optymizm – zupełnie dziś już nie znane - pomimo nieprawdopodobnego kalectwa, promieniała radością, jak gdyby każdy z dni, który z powodzeniem mógłby być jej ostatnim, był właśnie tym najważniejszym. (Obawiam się, że u schyłku życia mógłbym okazać się zbyt zgryźliwym tetrykiem, postanowiłem więc wyciągnąć kopyta znacznie wcześniej).
Ale dość o niej. Człowiek z kartką papieru nie ustępował, a świstek, którym tak ochoczo wymachiwał, okazał się być legitymacją niepełnosprawnego. Jaki z niego niepełnosprawny? - pomyślałem, szanowny właściciel dokumentu nie dał mi jednak dokończyć myśli; swoim krzykiem ściągnąwszy uśmiech z twarzy korytarzowej babci, zmusił mnie do natychmiastowej i nieprzemyślanej odpowiedzi.
- Niech pan usiądzie, widzi pan tą starszą panią. Przyjmę najpierw ją, a potem zajmę się panem.
To był już koniec mojego lekarzowania tego dnia. Niepełnosprawnemu, momentalnie obrzmiała twarz, następnie zaczerwieniła się, sczerniała i poszarzała.
- Nie - zawyrokował. - Przyjmie mnie pan natychmiast bo mi się należy. Chodzi o wypisanie zaświadczenia bo mają mi przyznać zapomogę. I to teraz. Rząd zagwarantował mi to bez kolejki.
Miałem na końcu języka pytanie: co to za rząd, który takiego buraka wyposażył w glejt, niczym partyjna legitymacja, otwierający wszystkie drzwi, ale nie dane mi było otworzyć ust. Wepchnąwszy mnie do gabinetu, szanowny inwalida rozsiadł się na krześle – panisko - i ani myślał ustąpić tego miejsca komukolwiek.
- Teraz albo napiszę skargę.
Akurat tym mnie rozbawił.
- Proszę pisać - odparłem. - ale obawiam się że z pisaniem, jak i z czytaniem ma pan poważny problem. Otóż na drzwiach wisi kartka, zakładam, że nie zapoznał się pan z jej treścią, z której to kartki wynika, że o kolejności przyjmowania pacjentów decyduję ja, w oparciu o swoją wiedzę na temat ich stanu zdrowia. Gdyby przypadkiem pan nie zrozumiał, powiem wprost. Pisz pan, do kogo chcesz. Możesz się pan stąd nie ruszać. A jak zbadam w gabinecie zabiegowym tą starszą panią, to wrócę i pomogę panu zredagować skargę, bo nie sądzę by pan sobie z tym wyzwaniem poradził.
Suweren stężał.
- I jeszcze jedno. Sam mam taką samą legitymację, ale przez myśl by mi nie przyszło, żeby machać nią, domagając się przyjęcia poza kolejnością, podczas, kiedy na korytarzu czeka ktoś, kto potrzebuje pomocy bardziej niż ja. 
- Jestem niepełnosprawny! - zagrzmiał jaśniepan.
- Niepełnosprawność to jedno - odparłem, stojąc w drzwiach. - a bycie dupkiem - to drugie.
Bodaj tego samego dnia, stojąc u wrót przychodni z przyklejonym do warg, obiadowym papierosem (trzeba czymś konkretnym odżywiać swojego raka), zauważyłem młodą damę, wysiadającą z samochodu zaparkowanego na miejscu dla niepełnosprawnych. Żeby nie było - zamalowanego na niebiesko, okopertowanego - słowem - naznaczonego tak, że prawdopodobnie nawet sporo niedowidzący zajarzyłby, że to miejsce szczególne. Rzecz jasna - samochód owej pani nie był pojazdem dla inwalidy, o czym przekonałem się, zwracając jej delikatnie uwagę, prosząc jednocześnie o znalezienie innego placu.
- Spierdalaj. - odpowiedziała z wdziękiem i uśmiechem, które to zdecydowanie zdyskwalifikowały ją w moich oczach od nazwania inwalidką.
Kwadrans później, otworzyłem drzwi gabinetu jej samej, ona zaś, bez jakiegokolwiek grymasu, czy też ewentualnych wyjaśnień (przesadziłem?) oznajmiwszy, że jest handlową przedstawicielką takiej to i takiej firmy, od progu rozpoczęła tyradę na temat nowego, najlepszego na świecie, najdoskonalszego leku na zaparcie.
Nie miewam zaparć. Zamykając jej drzwi przed nosem, uśmiechnąłem się do siebie, dziękując w duchu przeznaczeniu za zmajstrowanie tak uroczych okoliczności mojego odwetu.
- Spierdalaj. - wycedziłem.


Ludzie. Co się, kurwa, z wami dzieje? Świętujecie Boże Narodzenie, posypujecie w Popielec głowy popiołem, śpiewacie psalmy, cytujecie przykazania miłości a zachowujecie się jak banda skurwysynów. Wczoraj, nieopodal przychodni, pewien właściciel białej laski przez blisko pół godziny wołał pomocy, by ktoś go przeprowadził przez automatyczne drzwi miejscowego marketu, mijaliście go. A może przeszkadzał wam, stanowił artefakt w waszej, niczym nie skażonej, gładkiej i przezroczystej, biało - czarnej strukturze świata? Nie było trudno go zauważyć.
Kiedy odbierałem swoje orzeczenie o stopniu niepełnosprawności, pani w biurze zaproponowała mi kartę parkingową. Szkoda, że nie widzieliście jej miny, gdy odparłem, że było by to nieuczciwe. Uświadomiła mi przy okazji, z powodu jak bardzo gównianych dolegliwości obywatele starają się o przywileje. Przywileje, które moim zdaniem należą się wyłącznie tym najsłabszym, najbardziej schorowanym.
Co z wami nie tak? Tak trudno jest ustąpić miejsca kalece, kobiecie w ciąży, tak ciężko jest przeprowadzić przez korytarz ociemniałego? Takim to problemem jest nie parkować na kopercie oznaczonej wózkiem? Domagacie się empatycznych zachowań wobec was. Pragniecie zainteresowania i współczucia. A to niby dlaczego? Na jakiej podstawie? Idealnie było by mieć inwalidzkie papiery i być równocześnie zdrowym, to przecież obrzydliwe jest otrzymać uprawnienia uczciwie, obrzydliwe, że komuś mogą coś darować bez oszustwa. A może jest tak, że niektórzy z was, skupieni na kombinowaniu, gardzą tymi, którzy z racji swoich upośledzeń, nie muszą kłamać, a pogardę swoją wyrażacie niedostrzeganiem?
Sami sobie odpowiedzcie. Jedno dla mnie jest pewne. Tam, gdzie zaczyna się zwykła przyzwoitość - kończy się niepełnosprawność.